środa, 30 maja 2012

COS w Warszawie

Wyczytałam, że niedługo w Warszawie otwiera się (a może już się nawet otworzył) sklep z ubraniami marki COS. Mniam! Bardzo mnie to ucieszyło. Na salon tej firmy trafiłam dwa lata temu w Berlinie (dwa lata! Ależ ten czas leci!) i byłam oczarowana minimalizmem i prostotą fasonów. Nie mogłam uwierzyć, że marka należy do tego samego koncernu co H&M. Zresztą, zobaczcie sami...


Wszystko z: http://www.cosstores.com/

Mogą się nie podobać, ale intrygują. Swoją drogą ciekawa jestem, jakie będą ceny w warszawskim sklepie. Sądząc po berlińskich - dość wysokie. Miałam szczęście, bo trafiłam na przeceny, ale i tak poważnie nadwątliłam zasoby pracowicie gromadzonych zaskórniaków. Jak wróci mój fotograf postaram się zrobić "COS-ową" sesję. A na razie jeszcze COS dla panów:


piątek, 25 maja 2012

Visions in Blue

Ta spódnica ma długą historię. Została kupiona chyba z 15 lat temu (boję się pomyśleć, że dawniej, ale jest to możliwe). Należała do mojej Mamy, która jednak nosiła ją bardzo rzadko. Jakoś tak się stało, że tej zimy przypomniałam sobie o niej. Po negocjacjach trafiła do pana krawca, który pozbył się nadmiaru materiału. No i jest MOJA!







Spódnica - ??
Bluzka - Bershka
Torba - ZARA
Sandały - New Look

środa, 23 maja 2012

Perfumy maja

Bądź... Słodka, uwodzicielska, przekorna, pewna siebie, niewinna, radosna, kapryśna, zalotna, pełna wdzięku, elegancka, zdecydowana...

Bądź jaka chcesz...

Be...

"BE" by Givenchy.









Woda "Be" Givenchy pojawiła się na rynku w styczniu 2009 (w Polsce zdaje się rok później). Niestety nigdzie nie podano, kto jest jej autorem. W nucie głowy wyczuwa się limonkę, imbir i wiśnię, w nucie serca - wiciokrzew, jaśmin i kwiat pomarańczy, a w nucie bazy drzewo cedrowe, ambrę i piżmo. Naprawdę uroczy zapach na ciepłe dni, choć mam wrażenie, że nie za bardzo trwały.

poniedziałek, 21 maja 2012

Sarong

Kiedy chodziłam do podstawówki, zbierałam wycinki z kolorowych magazynów, które wtedy wydobywało się dosłownie spod ziemi. Pamiętam serię reklam ze ślicznymi dziewczętami i tajmniczym napisem "Who are you sarong kebaya?" Nie miałam pojęcia, o co chodzi. Myślałam nawet, że to imię i nazwisko kobiety na zdjęciu. Brzmiało magicznie. Dopiero znacznie później dowiedziałam się, że to nazwy części tradycyjnego stroju kobiet z Dalekiego Wschodu. Trochę szkoda.... Piękna Sarong Kebaya o tajemniczym uśmiechu okazała się stewardesą singapurskich linii lotniczych...
A co do sarongu...

Wyszperałam go w mojej ukochanej ciucharni wiele lat temu. Leży sobie spokojnie w szafie. Bardzo przydaje się na wyjazdach, kiedy podczas zwiedzania wymagana jest długa spódnica. Można zarzucić na szorty (albo nawet na ramiona jako chustę, gdy ma się długie spodnie, ale bluzkę bez rękawów), a później schować do torby. Poza tym ma ładny wzór i jest jedwabny, więc broni się też jako całkiem elegancka spódnica. No i tyle.





T-shirt - MANGO
Kurtka - Mexx
Sarong, pasek - ciucharnia
Baleriny - Deichmann

I jeszcze kilka zdjęć na deser:







środa, 16 maja 2012

Anthony Bourdain

Dowiedziałam się o jego istnieniu, kiedy dostałam do tłumaczenia jeden czy dwa odcinki z którejś z pierwszych serii "Bez rezerwacji". Od razu polubiłam ten program. Za przewrotny tytuł, który można tłumaczyć zarówna tak, jak jest w polskiej wersji jak i "Bez uprzedzeń", co świetnie odddaje nastawienie prowadzącego do kuchni i ludzi w krajach, które odwiedza. Oglądałam kolejne odcinki i byłam coraz bardziej zachwycona. Kiedy wyszedł "Kill Grill" galopem pognałam do księgarni. Po kolejne książki zresztą też.






Anthony Bourdain jest facetem, który wiódł bujne życie wprowadzając do organizmu wszystkie możliwe legalne i nielegalne używki, co nie przeszkodziło mu ukończyć Culinary Academy of America (czyli CIA) i zostać szefem kuchni w nowojorskiej restauracji "Brasserie Les Halles". Jego kulinarna pasja pojawiła się kiedy jako dziecko z rodzicami i bratem pojechał na wakacje do Francji. Jak pisze w "Kill grill" pierwszym objawieniem była zimna zupa Vichyssoise, "(...)  której nazwa nawet dziś wywołuje przyjemny dreszczyk podniecenia (...) Pamiętam każdy szczegół tamtego doświadczenia: sposób w jaki kelner nalał zupę ze srebrnej wazy na talerz, chrzęst siekanego szczypiorku, który rozsypał łyżką po wierzchu w charakterze przybrania, intensywny kremowy smak porów i pomidorów, przyjemne zaskoczenie, kiedy okazało się, że zupa jest zimna." Od tego się zaczęło. Potem były lata pracy w różnych kuchniach, ćpanie, podkradanie tego i owego, picie i chędożenie. To niesamowite, że udało mu się przeżyć, rzucić nałogi i wyjść na prostą.



Co mnie zachwyca w książkach i filmach Bourdaina? Przede wszystkim niesamowita pasja z jaką podchodzi do swojej profesji i jedzenia w ogóle. Widać, że kocha to co robi, chce i potrafi o tym opowiadać i pisać. Jest ciekawy świata (choć już porządnie zmęczony rozgłosem, jaki zykał), otwarty na inne kultury i dania, ciekawy ludzi. W kolejnych seriach "Bez rezerwacji" i książkach widać, jak dojrzewa, nabiera dystansu do siebie i świata. Znakomicie opisuje świat (a raczej półświatek) kucharzy. Ma świetne powiedzonka. Uwielbiam: "wegetariański dżihad", "gastro-porno", "dziś przyjemność, jutro sraczka". Wiem już, że w żadnym wypadku nie należy zamawiać dobrze wypieczonego steku, bo to idealna okazja, by upchnąć frajerowi najgorsze mięso od kilku tygodni poniewierające się w najciemniejszym kącie lodówki. Lepiej też unikać niedzielnych rodzinnych wypadów na wczesny obiad, bo to najlepsza okazja do zagospodarowania resztek z całego tygodnia, a zamówienie ryby lub owoców morza w poniedziałek lub wtorek to duża szansa na to co zacytowałam nieco wcześniej.
No i jeszcze jedno: lektura "Kill grilla" powinna być obowiązkowa dla wszystkich, którzy jako antidotum na kryzys wieku średniego/ brak pomysłu na karierę/rozwód/zwolnienie z pracy/śmierć ukochanej świnki morskiej (niepotrzebne skreślić) pragną otworzyć restaurację. Żeby utrzymać się na rynku i zdobyć klientów trzeba mieć mnóstwo szczęścia, twardy łeb, a przede wszystkim harować jak wół 24 godziny na dobę przez 7 dni w tygodniu.
I tym optymistycznym akcentem kończę na dziś.
Ciao!

piątek, 11 maja 2012

Ploty

Umówiłam się z przyjaciółkami do "Wedla" na gorącą czekoladę i babskie pogaduchy. Środek dnia, pogoda piękna, aż się prosiło o sukienkę i spacer...







Sukienka Marks&Spencer - ciucharnia
Drewniaki- New Look
Torebka Marks&Spencer - ciucharnia

środa, 9 maja 2012

Białe i zielone

Od razu mówię, jestem zwolenniczką zielonych. Powiem nawet więcej: fanatyczką, wielbicielką, choć niestety do koneserów zaliczyć się nie mogę. Ale kiedy przychodzi maj i pojawiają się na bazarze, nie potrafię się im oprzeć.
Mowa o szparagach.
Już się pojawiły. Śliczne, delikatne... Proszą "Kup mnie!" Trudno uwierzyć, że jeszcze kilkanaście lat temu zaliczały się do warzywnej elity, niedostępnej dla zwykłych śmiertelników. A teraz są wszędzie i chwała im za to.


Z: http://pl.wikipedia.org/wiki/Szparag_lekarski

Historia uprawy szparagów sięga starożytnego Egiptu. Popularne były wśród Rzymian i Arabów. Ze względu na kształt uważano je za afrodyzjak. W Średniowieczu nie cieszył się popularnością, ale od XVI wieku znów zaczął cieszyć się estymą, najpierw w Anglii i Francji, później w Niemczech. Obecnie jest uprawiany na całym świecie i uważany za jedno z najsmaczniejszych warzyw, choć może wywoływać gazy i powodować nieprzyjemny zapach moczu (ciekawostka: jest to cecha genetyczna). Poza tym w wielu kulturach traktowany był i jest jako roślina lecznicza (taką zresztą ma nazwę łacińską - Asparagus officinalis czyli szparag lekarski). Zawiera dużo soli mineralnych i witamin, przede wszystkim C i kwas foliowy, E oraz karoten, potas, błonnik. Jedzenie szparagów dobrze działa na skórę. No i są niskokaloryczne.
Ja najbardziej lubię je w najprostszej formie. Ugotowane "al dente", z odrobiną masła lub vinegretem. Wczoraj posypałam startym żółtym serem. Dziś też. Jutro - zobaczymy. Trzeba się spieszyć i jeść jak najwięcej, bo sezon minie i znów będzie trzeba czekać cały rok, aż na straganie pojawią się wytęsknione zielone i białe pędy.

Smacznego...

piątek, 4 maja 2012

Różowo

Miłość do tego koloru charakteryzuje dziewczynki w wieku przedszkolnym i dzidzie - kolombiny. Do tych pierwszych od dawna się nie zaliczam, do drugich - mam nadzieję - nigdy nie dołączę, ale na trochę różu miałam ostatnio ochotę. Pocieszam się, że nie jest taki ostentacyjny i nie bije po oczach. Poza tym koktajl truskawkowo-jogurtowy to świetna rzecz na upały, nawet jeśli występują tylko pod postacią koloru.









A z góry ktoś nas obserwował...





Spodnie - Camaieu
Top (zwany też wife-beaterem) - H&M
Bluzka - ciucharnia
Baleriny - Deichmann
Naszyjnik - Giełda Minerałów
Bransoletki - produkcja własna
Kubek - IKEA
Koty - własne