środa, 17 października 2012

Jestem straszna

Zrobiłam wczoraj okropną krzywdę pewnej pani - tak przynajmniej wnioskuję z miny, jaką mnie obdarzyła. Pojechałam po benzynę. Wyjeżdżając ze stacji zobaczyłam ową panią podchodzącą do krawężnika - chciała przejść na drugą stronę. Nie dość, że zatrzymałam samochód i gestem zaprosiłam ją do przejścia, to jeszcze - o zgrozo! - uśmiechnęłam się do niej. Spojrzała, jakbym planowała wyeksmitować jej rodzinę na bruk, albo i jeszcze gorzej.
Kurczę, co takiego jest w nas (w sencie: statystyczna większość narodu), że tak dziwnie reagujemy na życzliwe gesty i uśmiechy? Dobrą okazją do przeprowadzania tego typu eksperymentów jest jazda autobusem. Gdy zatrzyma się na światłach, a obok stanie drugi (albo nawet samochód), spróbujcie złapać z kimkolwiek kontakt wzrokowy i uśmiechnąć się. W najlepszym przypadku spanikowany ucieknie wzrokiem. Rzadko odwzajemni uśmiech.
W zeszłym roku, gdy byliśmy z TŻ-em na Lanzarote, wracaliśmy ze spaceru pustą, boczną uliczką. Stał na niej autobus, a kierowca mył szyby. Gdy na niego spojrzeliśmy - UŚMIECHNĄŁ SIĘ i jeszcze powiedział "ola!" (cześć). Tak po prostu.
Kiedy u nas powszechne warczenie zmieni się w życzliwe mruczenie? Proponuję ćwiczenie do wykonywania codzienne: kąciki ust w górę. Na początek 3 serie po 5 powtórzeń. Potem można wydłużać.

No dobra, może za dużo żądam od tej pani. Pogoda była fatalna, ona mogła być w złym humorze, zdarza się. Ale chociaż skinięcie głową by wystarczyło.

1 komentarz:

  1. Życzliwości nigdy nie za wiele..Jesteśmy za bardzo zamknięci i boimy się swiata.

    OdpowiedzUsuń