środa, 19 grudnia 2012

Life sucks

Nie mam: posprzątanego mieszkania na Święta, zrobionych zakupów spożywczych, kupionych prezentów, wystarczającej ilości żarcia dla kotów, szkoły jogi (bo została zamknięta), benzyny w samochodzie,

Mam: zapalenie oskrzeli, Mamę chorą na to samo, TŻ-a z grypą żołądkową, bolący ząb, kocura z grzybicą, bolący łokieć, odwołaną rodzinną Wigilię.

Life sucks.

Wesołych Świąt.

http://www.youtube.com/watch?v=a8qE6WQmNus


niedziela, 25 listopada 2012

Poczułam, że muszę...

W ten weekend na Nowowiejskiej była Giełda Minerałów i Wyrobów Jubilerskich. Oczywiście, nie mogłam się nie wybrać, tym bardziej, że miałam konkretny cel. W piątek poczułam, że muszę, po prostu muszę koniecznie, kategorycznie i nieodwołalnie kupić sobie pierścionek z szafirem gwiaździstym. Na poprzednich giełdach oglądałam je wiele razy, ale dopiero teraz przymus był tak wielki, że musiałam pójść za jego głosem. 

Nazwą szafir określano kiedyś różne kamienie, na przykład lazuryt. Obecnie tym mianem określa się wszystkie nie czerwone korundy (czerwone to rubiny). Szafiry gwiaździste to kamienie, w których występuje zjawisko optyczne zwane asteryzmem. Polega na pojawieniu się wąskich smug światła, układających się w kształt gwiazdy. Występuje na powierzchni kamieni szlachetnych, zwłaszcza szlifowanych w kaboszon. W szafirze wywołują je odpowiednio ułożone igiełki rutylu lub bardzo drobne pęknięcia. Efekt jest cudowny. 


Po prostu musiałam to mieć...

czwartek, 25 października 2012

Jestem ciekawa II...

Przedszkolnych szyldów ciąg dalszy...


Co może czekać dzieci w przedszkolu, mającym w nazwie celownik lub jeśli ktoś woli - tarczę strzelniczą?

środa, 24 października 2012

środa, 17 października 2012

Jestem straszna

Zrobiłam wczoraj okropną krzywdę pewnej pani - tak przynajmniej wnioskuję z miny, jaką mnie obdarzyła. Pojechałam po benzynę. Wyjeżdżając ze stacji zobaczyłam ową panią podchodzącą do krawężnika - chciała przejść na drugą stronę. Nie dość, że zatrzymałam samochód i gestem zaprosiłam ją do przejścia, to jeszcze - o zgrozo! - uśmiechnęłam się do niej. Spojrzała, jakbym planowała wyeksmitować jej rodzinę na bruk, albo i jeszcze gorzej.
Kurczę, co takiego jest w nas (w sencie: statystyczna większość narodu), że tak dziwnie reagujemy na życzliwe gesty i uśmiechy? Dobrą okazją do przeprowadzania tego typu eksperymentów jest jazda autobusem. Gdy zatrzyma się na światłach, a obok stanie drugi (albo nawet samochód), spróbujcie złapać z kimkolwiek kontakt wzrokowy i uśmiechnąć się. W najlepszym przypadku spanikowany ucieknie wzrokiem. Rzadko odwzajemni uśmiech.
W zeszłym roku, gdy byliśmy z TŻ-em na Lanzarote, wracaliśmy ze spaceru pustą, boczną uliczką. Stał na niej autobus, a kierowca mył szyby. Gdy na niego spojrzeliśmy - UŚMIECHNĄŁ SIĘ i jeszcze powiedział "ola!" (cześć). Tak po prostu.
Kiedy u nas powszechne warczenie zmieni się w życzliwe mruczenie? Proponuję ćwiczenie do wykonywania codzienne: kąciki ust w górę. Na początek 3 serie po 5 powtórzeń. Potem można wydłużać.

No dobra, może za dużo żądam od tej pani. Pogoda była fatalna, ona mogła być w złym humorze, zdarza się. Ale chociaż skinięcie głową by wystarczyło.

poniedziałek, 15 października 2012

Gdziuk

Na rogu Krzywickiego i Koszykowej, na ogrodzeniu otaczającym Filtry zobaczyłam coś takiego:


Od razu humor mi się poprawił, bo to taka miła odrobina absurdu w ponurej codzienności. A ponieważ, jak widać, na dole po prawej jest odniesienie do FB, oczywiście tam zajrzałam. A co znalazłam, przekonajcie się sami...






i wiele, wiele więcej.

Naprawdę świetny pomysł. No i wykonanie wyjątkowo staranne. Byle tylko nie znalazł się jakiś wróg kota, który będzie pójść w ślady tego wandala, co podpalił tęczę.

sobota, 15 września 2012

A to dopiero!

Wczoraj, korzystając z ładnego popołudnia wybraliśmy się na rower klasyczną trasą wzdłuż Przyczółkowej. Na niezabudowanym jeszcze polu za sklepem ogrodniczym (patrząc od strony Wilanowa), na którym zwykle harcują modelarze, zobaczyłam coś zupełnie niespodziewanego:


Tak, moi drodzy - startujące balony na rozgrzane powietrze! Między nimi, niczym ogromne ważki, krążyły motolotnie. Po prostu bajka.




Czyli, warto jeździć na rowerze.

czwartek, 13 września 2012

Władek.

Czyli dla niewtajemniczonych Władysławowo. Wybraliśmy się na parę dni, żeby popatrzeć na morze, a w przypadku TŻ-ta nie tylko patrzeć, ale i ryb nieco ułowić z kutra. Niestety, wiało straszliwie i żaden szyper wożacy wędkarzy w morze nie wyszedł. Pozostały wędrówki po plaży. Dla mnie bomba. Przegoniłam ukochanego kilka razy po plaży i lesie. W sumie przez trzy dni zrobiliśmy na piechotę ze 40 kilometrów.

Widok na Mierzeję z wieży widokowej.


Gdzieś na plaży pomiędzy Władysławowem a Rozewiem...





Kuriozum z Helu


I jeszcze jedno, o czym po prostu musze napisać. Piękna, dzika, pusta plaża. Świeci słońce, morze lekko wzburzone, tylko usiąść na piasku i się gapić. Co czynię. Przesuwam dłoń i natrafiam na coś cienkiego i miękkiego. Pet. Jeden, zaraz obok drugi, trzeci... Dalej nie liczę. Czy nie można tego paskudztwa zabierać ze sobą i wyrzucać przy wyjściu? Przecież tam są kosze! Pomijam już samo kopcenie na plaży. Jak muszą, to trudno. Ale pet nie waży tonę i można go ze sobą zabrać. O butelkach i puszkach nie wspominam. Rozumiem - ciężkie, nieporęczne, niewygodnie nieść przez te kilkanaście metrów, żeby wrzucić do śmietnika. Ale chociaż kapsle mogliby zabierać. Zmieszczą się do kieszeni.

Poza tym było pięknie. Zjadłam turbota - chyba najlepszą rybę jaka pływa z Bałtyku.

środa, 29 sierpnia 2012

Skandynawska odyseja część X

Nasza wyprawa zbliża się do końca. Cel - Malmo, skąd mostem pojedziemy do Danii i dalej przez Niemcy do Polski. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na chwilę nad rzeką Viskan, kolejnym ukochanym miejscem łowców okazowych łososi. Niestety, ryby współpracują tylko z tutejszymi wędkarzami. Za to udaje nam się trafić do muzeum obróbki drewna, które okazuje się bardzo interesujące.





No i w końcu Malmo. Przyjeżdżamy dość późno, bo około dwudziestej. W przewodniku znaleźliśmy tani hotel, którego nie ma pod wskazanym adresem i hostel, który na szczęście jest gdzie trzeba. Dostajemy przyjemny, czysty pokój, rzucamy graty i jedziemy na Starówkę. Jest pięknie. Piękne zadbane budynki, mnóstwo restauracji i barów, wszędzie mnóstwo ludzi. Lubię przyrodę, ale jednak jestem miejskim zwierzęciem. Z każdą chwilą czuję, że odżywam.






Na podwórku przy starym spichrzu trafiamy na koncert szwedzkiej grupy Tarabband, grającej muzykę arabską.



Gdyby ktoś był zainteresowany, tutaj może o niej przeczytać i posłuchać, jak gra. Jestem piekielnie wykończona i głodna, ale wcale nie chce mi się wracać do hostelu. Chętnie bym jeszcze połaziła po mieście. W końcu jednak zmęczenie bierze górę.

O siódmej rano wyruszamy w drogę. Trzeba przyznać, że samochód jest trochę załadowany, ale mamy wprawę w jeździe bez patrzenia we wsteczne lusterko. Najważniejsze, że się zmieściliśmy.


W Warszawie jesteśmy o pierwszej w nocy. Powitania, wstępne rozpakowanie i spać. Śni mi się, że jadę. Około czwartej budzę się i zastanawiam, na jakim kempingu jestem...

sobota, 25 sierpnia 2012

Skandynawska odeseja część IX

Ostatnie 3 dni w Skandynawii pogoda sprawiła nam miłą niespodziankę. Zrobiło cię pogodnie i bardzo ciepło. Nocowanie w namiocie było czystą przyjemnością. Dwie noce spędziliśmy w miasteczku nad rzeką Orekilslavens (nawet nie próbuję wymówić tej nazwy, ale czyta się zupełnie inaczej niż napisano). Przyjęli nas dwaj panowie zajmujący się wydawaniem licencji na połów łososi. Ich biuro znajdowało się w niewielkim domku. Było tam kilka pokoi dla wędkarzy, udostępnianych za opłatą i trawnik - całkowicie gratis. Panowie około trzeciej poszli do domu, zostawiając na do dyspozycji otwarty domek (klucz był przemyślnie schowany i dostępny dla wtajemniczonych) z kuchnią i łazienką. Co więcej - sami zaproponowali, żebyśmy zostali tam na drugą noc. Po prostu bajka.





Po południu jedziemy 3 kilometry w górę rzeki, nad niewielki wodospad, który muszą pokonać łososie płynące na tarło. Obserwujemy ryby skaczące w górę, walczące z prądem, desperacko starające się pokonać przeszkodę, która pojawiła się na ich drodze. Takie rzeczy widziałam dotychczas tylko w filmach przyrodniczych. Sporo ryb jest małych, ale udało się zaobserwować kilka olbrzymów. Cieszę się, że nikt ich nie złowił i nie skończyły tak:


Stanowczo wolę je, gdy są bardziej żwawe...




Ten łosoś skacząc wpadł na skały, ale wyginając śmiało ciało błyskawicznie się z nich ześlizgnął i wrócił cały i zdrowy do wody. Mam nadzieję, że go widać. 

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Skandynawska odyseja część VIII

Relacja z podróży powoli zbliża się do końca. Z Lofotów wracamy na południe mniej więcej tym samym szlakiem. I dwa razy nocujemy na kempingu niedaleko granicy ze Szwecją.



Jest miejsce na namioty i przyczepy, ale my załapujemy się na pokoje. Raz w piwnicy, ale świetnie urządzone z łazienką (bez prysznica co prawda, ale ten jest w budynku na zewnątrz i to iście luksusowy, a przy tym bezpłatny), kuchnią, salonem i telewizją (tylko norweską, ale zawsze). Istne luksusy. Tylko sufit dla niektórych trochę nisko...


Za to widoki w okolicy - przepiękne:


I te kolorowe, zadbane domki:


Gość pilnujący całego interesu wygląda jak podstarzały hipis, mieszka w lapońskim tipi i najwyraźniej bardzo lubi dżins. Chętnie bierze szwedzkie korony, bo za nie kupuje cukier, z którego pędzi bimber. Zastanawiamy się, gdzie chowa aparaturę, bo w tipi jej nie było.


W drodze powrotnej, która wiedzie mniej więcej tym samym szlakiem co poprzednio, postanawiamy zahaczyć o Park Narodowy Stora Sjöfallet, czyli "Wielki wodospad". Jedziemy ze 150 kilometrów wąską drogą, a wodospadu ani widu. Tylko bardzo niepokojące słupy wysokiego napięcia. Na szczęście tym razem pogoda dopisuje, a widoki "nie-wodospadowe" zatykają dech w piersi.




Okazuje się, że wodospad ostał się w postaci szczątkowej, bo wybudowano hydroelektrownię, która skutecznie ograniczyła przepływ wody. Jadąc nie mieliśmy o tym pojęcia, ale i tak było warto nadrobić te kilkaset kilometrów, bo takie krajobrazy rzadko się widuje.

Niedługo: dwie rzeki i cywilizacja...

środa, 15 sierpnia 2012

Skandynawska odyseja część VII

Nareszcie jedziemy na Lofoty. Kierunek - Narvik.



Znów przejeżdżamy przez Kirunę, ale tym razem Nikkaloukta pozostaje za nami. Pusta droga, asfalt w dziwnym, czerwonawym odcieniu. Stopniowo lasy ustępują miejsca jeziorom i górom. Strome stoki kończą się w wodzie. Często widać łachy śniegu, a dziwne, białe wstęgi na zboczach okazują się rwącymi wodospadami. Gdy wysiadamy z samochodu - szok. Zimno, choć słońce jeszcze wysoko i NIE MA KOMARÓW! Nareszcie! Niestety, znów zaczyna się robić pochmurno i mżyć. Ale widoki i tak zapierają dech w piersi.









Wkrótce: po co Norwegowi szwedzkie korony; powoli ruszamy do domu.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Perfumy sierpnia

Dziś krótka przerwa w skandynawskich peregrynacjach. Pora na perfumy sierpnia. Lipcowych nie będzie, bo żadnych nie używałam. Jedynie "Muggę" przeciw komarom, która choć pachnąca intensywnie, do perfum zaliczyć się nie da ze względu na zbyt chemiczne i duszące nuty.


"Calyx"... Dostałam je wiele lat temu i używam oszczędnie, bo w żadnym sklepie stacjonarnym ich nie widziałam. Dla mnie to esencja lata. Owocowo - kwiatowy radosny zapach, pełen słońca, pozytywnej energii i radości. Zapach powstał w 1987 roku, jego autorką jest Sophia Grojsman. W nucie głowy wyczuwa się morelę, passiflorę, miętę, mandarynkę, kasję, brzoskwinię, mango i bergamotkę; nuta serca to cyklamen, lilia, melon, frezja, kłacze kosaćca, jaśmin, nerolę, aksamitkę, konwalię i różę. Nutę bazy tworzą piżmo, evernia, malina i cedr. Dużo ingrediencji, ale efekt - przynajmniej dla mnie - jest cudowny. Kojarzy mi się z...


P.S. To jedne z pierwszych kolaży, jakie udało mi się zrobić. Jak zbiorę większą kolekcję, postaram się ją zaprezentować.