sobota, 25 sierpnia 2012

Skandynawska odeseja część IX

Ostatnie 3 dni w Skandynawii pogoda sprawiła nam miłą niespodziankę. Zrobiło cię pogodnie i bardzo ciepło. Nocowanie w namiocie było czystą przyjemnością. Dwie noce spędziliśmy w miasteczku nad rzeką Orekilslavens (nawet nie próbuję wymówić tej nazwy, ale czyta się zupełnie inaczej niż napisano). Przyjęli nas dwaj panowie zajmujący się wydawaniem licencji na połów łososi. Ich biuro znajdowało się w niewielkim domku. Było tam kilka pokoi dla wędkarzy, udostępnianych za opłatą i trawnik - całkowicie gratis. Panowie około trzeciej poszli do domu, zostawiając na do dyspozycji otwarty domek (klucz był przemyślnie schowany i dostępny dla wtajemniczonych) z kuchnią i łazienką. Co więcej - sami zaproponowali, żebyśmy zostali tam na drugą noc. Po prostu bajka.





Po południu jedziemy 3 kilometry w górę rzeki, nad niewielki wodospad, który muszą pokonać łososie płynące na tarło. Obserwujemy ryby skaczące w górę, walczące z prądem, desperacko starające się pokonać przeszkodę, która pojawiła się na ich drodze. Takie rzeczy widziałam dotychczas tylko w filmach przyrodniczych. Sporo ryb jest małych, ale udało się zaobserwować kilka olbrzymów. Cieszę się, że nikt ich nie złowił i nie skończyły tak:


Stanowczo wolę je, gdy są bardziej żwawe...




Ten łosoś skacząc wpadł na skały, ale wyginając śmiało ciało błyskawicznie się z nich ześlizgnął i wrócił cały i zdrowy do wody. Mam nadzieję, że go widać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz