niedziela, 12 sierpnia 2012

Skandynawska odyseja cz. VI

Opuściliśmy Nikkalouktę ze sporym opóźnieniem. Planowaliśmy wyjechać o dziesiątej rano, kiedy dwójka desperatów zejdzie z p...nej góry. Pakowanie poszło błyskawicznie i pomimo deszczu - radośnie. Mieliśmy z TŻ-em pewne problemy ze złożeniem namiotu. Modele samorozkładające się są faktycznie wygodne - wystarczy rzucić i gotowe, ale niestety, same już się nie chcą składać i trzeba nieźle się nagłówkować, żeby takie cudo odpowiednio skręcić w podwójną ósemkę. Pierwszym razem trwało to ze 20minut, ale muszę przyznać, że jako małżeństwo zdaliśmy test, ponieważ składanie namiotu to podobno duże wyzwanie dla związku. Obyło się bez awantury.
Ponieważ znów zaczęło mocniej padać (przedtem padało słabo), postanowiliśmy czekać w budynku schroniska. Okazało się, że z góry nie można zejść, bo mgła. Nawet śmigłowce nie latały, a nasi znajomi wybrali właśnie ten sposób powrotu. Można było tylko siedzieć, popijać piwo i czekać. Na szczęście po dwóch czy trzech godzinach helikopter wystartował.
Kolejnym etapem podróży było Soppero. Tam postanowiliśmy się wysuszyć i ogrzać, a panowie zapolować na ryby, których miało być tam wyjątkowo dużo. Wielkie lipienie, pokaźne pstrągi, gigantyczne łososie, czekające tylko by chwycić haczyk - tak przynajmniej mówili miejscowi.


Droga nie była daleka, raptem 20 mil. Tylko że tutaj mila oznacza 10 kilometrów, a nie 1,6. Czyli kolejne dwie stówy w kołach. Ha.
Ponieważ trzeba było wysuszyć rzeczy i namioty, zapadła decyzja o nocowaniu pod dachem. Najpierw trafiliśmy do czegoś w rodzaju hostelu pod wiele mówiącą nazwą "Dom Dobrego Pasterza". W środku atmosferka szkoły prowadzonej przez zakonnice, zapach jak w domu wczasowym FWP. Kobieta, która nas oprowadzała wyglądała jak skrzyżowanie siostry przełożonej z siostrą Ratched z "Lotu nad kukułczym gniazdem". Nasza wędkarska banda z dużym psem jakoś nie pasowała do tych sterylnych korytarzy i pokoi. Uciekliśmy galopem i kilka kilometrów dalej trafiliśmy na "stugor" (l. poj "stuga"), czyli domki do wynajęcia. Miłe, czyste, z piętrowymi łóżkami i kuchnią. Kibelki i prysznice (tylko 5 koron za 4 minuty!) oddzielnie. Ciepła woda! Miejsce, żeby rozwiesić ciuchy! I czy muszę mówić, że im bardziej oddalaliśmy się od Nikkaloukty, tym lepsza pogoda się robiła? W Soppero świeciło słońce. Wprawdzie następnego dnia zaczęło lać i zerwał się wiatr, ale zdarzały się przejaśnienia, a wtedy świat wyglądał pięknie...

Nasza stuga


Przestało padać...

Domek nad rzeką

Nawet nie pytajcie, jak to się czyta...

Po trzech dniach wykąpani, najedzeni, wysuszeni i wypranych ciuchach ruszyliśmy w kierunku Lofotów.

P.S. Wielkie ryby, których miało być zatrzęsienie, jakoś nie chciały współpracować. 

1 komentarz: