środa, 8 sierpnia 2012

Skandynawska odyseja cz. V

Miejsce akcji: baza Nikkaloukta; czas: początek lipca. Rozbiliśmy namioty na wąskim pasie zieleni pomiędzy szopą a szutrowym parkingiem. Z boku mamy kontener z kiblami i umywalką. Przynajmniej nie trzeba chodzić w krzaki i jest dostęp do wody, która bezpośrednio z kranu nadaje się do picia. Od razu dopadły nas stada wygłodniałych komarów, które do końca pobytu będą traktować nas jako bar, gdzie happy hour trwa prawie całą dobę. Przed nami domki kempingowe, przegląd różnych typów przyczep, a dalej góry, nawet w lipcu pokryte śniegiem. Któraś z nich to Kebnekeise, na którą chce się wspiąć dwójka uczestników naszej wyprawy.

Legenda:
strzałka - stamtąd przyjechaliśmy;
x - nasze namioty;
kółeczko - kible :)
ledwo widoczna kropka na drodze między kiblami a namiotami- miejsce spotkania z lisem.

W nocy zaczyna lać. Jest piekielnie zimno. Dobrze, że śpimy na materacu i mamy koce, ale i tak zakładam polar. Tak będzie przez następne trzy dni. Deszczowe chmury dosłownie ześlizgują się po stokach gór i zostają, oddając całą wodę. Nie ma wiaty, żeby ustawić kuchenkę i coś ugotować. Dobrze, że najbliższy domek jest pusty, a za nim ustawiono drewniany stół. Przynajmniej można usiąść i zjeść kanapkę. Mokrą. Z komarami. Nienawidzę tej góry z całego serca tym bardziej, że w odległej o sześćdziesiąt kilka kilometrów Kirunie świeci słońce i jest ciepło. Dla lokatorów domków i kamperów udogodnienia są gratis, dla pozostałych - paskarskie ceny (3 minuty prysznica 10 koron). Okazuje się, że można przeżyć na chusteczkach pielęgnacyjnych dla niemowląt. W ogóle, do szczęścia potrzeba znacznie mniej rzeczy, niż nam się na co dzień wydaje.
Po trzech dniach, z dużym opóźnieniem z powodu paskudnej pogody, dwójka desperatów wraca śmigłowcem ze schroiniska na stoku "p...nej góry". Nie dali rady wejść na szczyt. Za zimno, dużo śniegu, mało jedzenia.
A lis? Było około północy, jasno jak u nas późnym popołudniem. Nagle słychać grzechot puszek. Raz... Drugi... Pierwszą moją myślą było, że ktoś (znaczy człowiek) buszuje w naszych rzeczach. Wylazłam z namiotu, a na drodze, nad rozwaloną torbą ze śmieciami stoi dorodny, rudy lis. Nawet nie uciekł na mój widok. Jak machnęłam ręką odbiegł kilka kroków, stanął i się gapił. Zebrałam śmieci, wrzuciłam do nowej torby, zaniosłam do kontenera. Lisa widziałam później jak buszował w krzakach za kiblami, a potem biegł w stronę budynku schroniska.


Wypadałoby jeszcze wspomnieć, że w pobliskiej rzece, moknąc i walcząc z komarami, TŻ złowił swojego pierwszego podczas tej wyprawy lipienia.



I jeszcze kwiatki...


Zostały jeszcze Lofoty, wodospad, którego nie było i Malmo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz