środa, 16 maja 2012

Anthony Bourdain

Dowiedziałam się o jego istnieniu, kiedy dostałam do tłumaczenia jeden czy dwa odcinki z którejś z pierwszych serii "Bez rezerwacji". Od razu polubiłam ten program. Za przewrotny tytuł, który można tłumaczyć zarówna tak, jak jest w polskiej wersji jak i "Bez uprzedzeń", co świetnie odddaje nastawienie prowadzącego do kuchni i ludzi w krajach, które odwiedza. Oglądałam kolejne odcinki i byłam coraz bardziej zachwycona. Kiedy wyszedł "Kill Grill" galopem pognałam do księgarni. Po kolejne książki zresztą też.






Anthony Bourdain jest facetem, który wiódł bujne życie wprowadzając do organizmu wszystkie możliwe legalne i nielegalne używki, co nie przeszkodziło mu ukończyć Culinary Academy of America (czyli CIA) i zostać szefem kuchni w nowojorskiej restauracji "Brasserie Les Halles". Jego kulinarna pasja pojawiła się kiedy jako dziecko z rodzicami i bratem pojechał na wakacje do Francji. Jak pisze w "Kill grill" pierwszym objawieniem była zimna zupa Vichyssoise, "(...)  której nazwa nawet dziś wywołuje przyjemny dreszczyk podniecenia (...) Pamiętam każdy szczegół tamtego doświadczenia: sposób w jaki kelner nalał zupę ze srebrnej wazy na talerz, chrzęst siekanego szczypiorku, który rozsypał łyżką po wierzchu w charakterze przybrania, intensywny kremowy smak porów i pomidorów, przyjemne zaskoczenie, kiedy okazało się, że zupa jest zimna." Od tego się zaczęło. Potem były lata pracy w różnych kuchniach, ćpanie, podkradanie tego i owego, picie i chędożenie. To niesamowite, że udało mu się przeżyć, rzucić nałogi i wyjść na prostą.



Co mnie zachwyca w książkach i filmach Bourdaina? Przede wszystkim niesamowita pasja z jaką podchodzi do swojej profesji i jedzenia w ogóle. Widać, że kocha to co robi, chce i potrafi o tym opowiadać i pisać. Jest ciekawy świata (choć już porządnie zmęczony rozgłosem, jaki zykał), otwarty na inne kultury i dania, ciekawy ludzi. W kolejnych seriach "Bez rezerwacji" i książkach widać, jak dojrzewa, nabiera dystansu do siebie i świata. Znakomicie opisuje świat (a raczej półświatek) kucharzy. Ma świetne powiedzonka. Uwielbiam: "wegetariański dżihad", "gastro-porno", "dziś przyjemność, jutro sraczka". Wiem już, że w żadnym wypadku nie należy zamawiać dobrze wypieczonego steku, bo to idealna okazja, by upchnąć frajerowi najgorsze mięso od kilku tygodni poniewierające się w najciemniejszym kącie lodówki. Lepiej też unikać niedzielnych rodzinnych wypadów na wczesny obiad, bo to najlepsza okazja do zagospodarowania resztek z całego tygodnia, a zamówienie ryby lub owoców morza w poniedziałek lub wtorek to duża szansa na to co zacytowałam nieco wcześniej.
No i jeszcze jedno: lektura "Kill grilla" powinna być obowiązkowa dla wszystkich, którzy jako antidotum na kryzys wieku średniego/ brak pomysłu na karierę/rozwód/zwolnienie z pracy/śmierć ukochanej świnki morskiej (niepotrzebne skreślić) pragną otworzyć restaurację. Żeby utrzymać się na rynku i zdobyć klientów trzeba mieć mnóstwo szczęścia, twardy łeb, a przede wszystkim harować jak wół 24 godziny na dobę przez 7 dni w tygodniu.
I tym optymistycznym akcentem kończę na dziś.
Ciao!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz