Relacja z podróży powoli zbliża się do końca. Z Lofotów wracamy na południe mniej więcej tym samym szlakiem. I dwa razy nocujemy na kempingu niedaleko granicy ze Szwecją.
Jest miejsce na namioty i przyczepy, ale my załapujemy się na pokoje. Raz w piwnicy, ale świetnie urządzone z łazienką (bez prysznica co prawda, ale ten jest w budynku na zewnątrz i to iście luksusowy, a przy tym bezpłatny), kuchnią, salonem i telewizją (tylko norweską, ale zawsze). Istne luksusy. Tylko sufit dla niektórych trochę nisko...
Za to widoki w okolicy - przepiękne:
I te kolorowe, zadbane domki:
Gość pilnujący całego interesu wygląda jak podstarzały hipis, mieszka w lapońskim tipi i najwyraźniej bardzo lubi dżins. Chętnie bierze szwedzkie korony, bo za nie kupuje cukier, z którego pędzi bimber. Zastanawiamy się, gdzie chowa aparaturę, bo w tipi jej nie było.
W drodze powrotnej, która wiedzie mniej więcej tym samym szlakiem co poprzednio, postanawiamy zahaczyć o Park Narodowy Stora Sjöfallet, czyli "Wielki wodospad". Jedziemy ze 150 kilometrów wąską drogą, a wodospadu ani widu. Tylko bardzo niepokojące słupy wysokiego napięcia. Na szczęście tym razem pogoda dopisuje, a widoki "nie-wodospadowe" zatykają dech w piersi.
Okazuje się, że wodospad ostał się w postaci szczątkowej, bo wybudowano hydroelektrownię, która skutecznie ograniczyła przepływ wody. Jadąc nie mieliśmy o tym pojęcia, ale i tak było warto nadrobić te kilkaset kilometrów, bo takie krajobrazy rzadko się widuje.
Niedługo: dwie rzeki i cywilizacja...
Skandynawia jest wspaniała. Pokoik troszkę niziutki... W zeszłym roku z córką zrobiłyśmy wspaniały trekking po fiordach norweskich. Mam nadzieję znaleźć się w tamtych rejonach w przyszłym roku bo są super! Dobrej zabawy, Viola
OdpowiedzUsuń